niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 4

    W powietrzu rozchodziło się zaciekłe brzęczenie, niekiedy przechodzące w nieprzyjemny, ostry zgrzyt. Czasem krótkie, innym razem ciagnące się zbyt długo. Las dookoła polany, wibrującej od ścierających się ze sobą mocy, zaległa martwa cisza. Zwierzęta pierzchły jak najdalej, instynktownie wyczuwając zagrożenie. Aura demona wypełniła ich serca przerażeniem.
    Rossitiana wytężyła umysł, wykorzystując wszystkie znajome sobie sposoby, aby ukryć swą obecność przed wrogiem. Wygasiła magiczną prezencję, następnie uaktywniła amulet, który niegdyś dostała od Blaith, elfki dowądzącej komandem zwiadowców z puszczy Yist'an. Kryształ w formie subtelnego listka, przypięty na czubku ucha kobiety, uwalnił swą moc bez żadnego widocznego znaku. Skryła się w gąszczu liści, rozgniatając kolanami rosnące w tym miejscu maliny.
    Przyjżała się walczącym. Koniec ogona Elayny poruszał się na boki, świadcząc o skupieniu smoczycy. Brudną bielą lśniły zaciśnięte kły, z wysiłku odsłonięte w nieprzyjemnym grymasie.
    Nagle na ramieniu bestii pojawiła się poszarpana rana, a posoka naznaczyła ziemię krwawymi stygmatami. Miejscu, w którym jej dotknęła, powoli zaczęło migotać. Spomiędzy trawy zaczęły wyrzynać się krwawe kolce, strukturą przypominające kryształy. W środku wiły się ruchliwe witki, niczym pasożyty.
   Ku zdziwieniu Rossitiany, przeciwniczka smoczycy upadła na kolana. Jej ręka powoli została wydarta ze stawu, zawisła na kilku postrzępionych pasmach skóry, by w końcu opaść na trawę. Wyglądała jak zepsuta lalka, z tym beznamiętnym wyrazem twarzy. Wyprana z emocji, nie zważała na kolejne części ciała, które powoli zostały wydzierane jej ciału, Strzępy skóry, kawałki mięśni, pojedyncze ścięgna. Całe kończyny. Tak potężna istota miałaby przegrać?
    Mięśnie na pysku Elayny zadrgały, kłęby czarnego dymu zaczęły wylatywać z jej nozdrzy. Smoczyca była coraz słabsza.
    Zawzięta bitwa toczyła się w innym wymiarze. Pradawne Zło wraz ze swymi podwładnymi szturmowało twierdzę umysłu smoczycy. Zastępy spowitych w czarne szaty mroku postaci sunęły we względnym bezładzie. Jedna z postaci wysunęła na przód i z hukiem uderzyła w niewidzialną barierę dookoła kryształowego zamku, otoczonego grubym murem. Rozprysnęła się w eterze.
    Pierwsza. Druga. Piąta.
    Elayna z szalonym błyskiem w ślepiach zionęła ogniem, rozszarpywała, miażdżyła wrogie sylwetki. Zaciekle wbijała się klinem w zlewającą się ze sobą wrogą armię. Sięgnęła ku magii i w miejscu, gdzie przed chwilą stała, pozostawiła małą, przezroczystą kulę. Wyprysnęła w górę, porywając za sobą przyczepione doń ludzkie skorupy, spowite w całun mroku. Kukiełki.
    Nagle w różnych miejscach na polu bitwy pojawiło się oślepiające światło. Rosło z każdą chwilą , powoli obejmując coraz większą połać. Wtem rozległ się huk; w powietrze wzniosły się strzępy rozsadzonych przez magiczne wybuchy marionetki. Było ich zauważalnie mniej. Siłą Zła była ich ilość, ta nieprzenikniona masa bezdusznych ciał o silnych ramionach, przerażającym pisku i mocnych szczękach.
     Powróciła do murów swej warowni, oczyszczając najbliższą okolicę z wrogiego robactwa. Schowała się na chwilę, obmyślając nową strategię. Czuła, że traci siły i musi o wiele bardziej się oszczędzać. Dotkliwa była samotność. Zawsze w walce towarzyszyła jej Rossie. Teraz były rozdzielone, wyczuwała jedynie delikatną nić połączenia, co wewnętrznie napawało skrytym przerażeniem. Przypominało czasy, kiedy Mori, mała pomocnica Śmierci, zabrała Rossitianę w swe objęcia... Kiedy ostatnimi rozpaczliwymi próbami udało się ocalić kobietę. Uratować drugą połowę duszy.
    Wtem pojawił się kolejny pomysł. Pokłady magii powoli się zaczynaływ wyczerpywać, kiedy wzmocniła mocno naruszoną barierę dookoła twierdzy umysłu. Zaczerpnęła głęboki wdech. Wyczuła odór zgnilizny i słodkawy, mdły zapach Śmierci. Skąd ona...?
    Potrząsnęła głową i zacisnęła kły. Nie może zawieść. Nie tym razem.
    Skoczyła w przestworza, skrzydłami zagarniając powietrze. Wzniosła się i poleciała wprost w centrum zastępów mroku. Dała się otulić czarnym szatom, by w następnej chwili wypalić sobie drogę purpurowym płomieniem. Powoli, acz sukcesywnie przemieszczała się w stronę ukrytej we wzgórzu obok twierdzy jaskini. Wleciała w jej mrok, ciągnąc za sobą hordy ożywieńców. Tuż ponad sklepieniem wyczuwała pulsującą energię żyły płynnego kwasu. Zaczęła czerpać z niej moc, świadoma niebezpieczeństwa i groźby zawalenia się całej jaskini.
    Powietrze zadrżało, chwilę później dołączył do niego strop. Pojawiły się na nim pęknięcia, przecinając skałę, układające się w mozaikę tajemnych wzorów. Tupot ożywieńców, ich jęki i wrzaski, a także sunące ponad nimi cienie, naruszyły dawny spokój tego miejsca. Przez szczeliny zaczęła sączyć się żółtawa ciecz.
    Elayna w locie machnęła ogonem, strzeliła nim niczym z bicza, a w miejscu, gdzie przed mgnieniem oka znajdował się jego koniec, opadła magiczna kurtyna, tworząc barierę, na którą z impetem wpadła linia frontu ożywieńców.
    Jaskinią wstrząsnął grom, a strop pękł z hukiem. Fala żrącej cieczy zalała korytarz i pomknęła wgłąb jaskini, zatapiając wrogie kreatury i mszcząc się na nich gniewnie. Substancja roztapiała ich ciała, zmieniając swój kolor na szaro-brunatny. Rwący potok dotarł w końcu do magicznej zasłony, która ledwo co zdołała go powstrzymać. Wraz z coraz większym naporem rzeki zbrukanego szczątkami potworów kwasu, bariera zaczynała słabnąć, powoli przepuszczając wpierw drobne, a z czasem coraz większe strumienie.
    Smoczyca uciekała. Zagarniała stęchłe powietrze, wytężając resztki swoich sił. Wleciała do obszernej groty, znajdującej się na końcu korytarza. Wzbiła się ku świetlikowi w sklepieniu i otworzyła pysk. Zamiast strumienia ognia, z gardzieli Elayny wydobyła się magiczna wiązka, która uformowała się w kulę i pomknęła w kierunku otworu. Huknęło niemiłosiernie, posypały się odłamki skały. Bariera, która powstrzymywała powódź, puściła.
    Bestia próbowała poszerzyć otwór, przez który wpadało do środka światło i tamtędy wydostać się z pułapki. Odwróciła się, by ujrzeć, jak posadzkę zalewa żrąca ciecz. Posłała kolejną, nieco mniejszą kulę mocy, która mocno nadwyrężyła strukturę sklepienia. Następna skutecznie poszerzyła otwór. Poziom kwasu wzrastał. Elayna rozpędziła się i uderzyła masą własnego ciała, wydostając się na wolność.
    W równoległej przestrzeni, na leśnej polanie, gęste powietrze przecięła skrząca się strzała. Trafiła prosto w skroń zmutowanej dziewczynki. Przebiła jej głowę niemalże na wylot i utkwiła w środku. Ktoś najwyraźniej chciał popełnić samobójstwo.
    Rossitiana zamarła, omal nie dostając zawału serca z przerażenia, kiedy ujrzała zielone oczy dziewczyny, kryjącej się na przeciwległej stronie polany. Oczy, które zawróciły jej w głowie poprzedniej nocy.
    ...Soraya?!
    Ciało dziewczynki, będące naczyniem dla złej siły, która nie miała w mowie wspólnej żadnego odpowiednika, skierowało głowę w stronę kryjącej się w leśnej gęstwinie Sorayi. Nagle otworzyła usta, o wiele szerzej, niż potrafi żywy człowiek. Skóra pękła i rozerwała się, żuchwa odpadła i zawisła na kawałku skóry. Buchnęła czarna posoka. Jedno oko zapadło się wgłąb czaski, drugie niemalże wyskoczyło z oczodołu i pękło pod wpływem ciśnienia nieznanego pochodzenia. Skóra zaczęła się rozpływać, odsłaniając płaty mięśni, które powoli odrywały się od kości. Skorupa rozpadała się.
    Niebo w wymiarze, w którym znajdowała się Elayna, pękło. Pojawiały się kolejne szczeliny, niczym błyskawice przecinające chmury, aż w końcu rozpadło się. Głuchy grom przyprawił smoczycę o nieprzyjemne dreszcze.
    Ely zamknęła opalizujące ślepia, nagle rażona przytłumionym światłem i zielenią lasu. Cofnęła się pół kroku i ze zgrozą zauważyła czarną smugę, unoszącą się ponad tym, co niegdyś było małą dziewczynką. Smuga rosła, wydłużała się i rozprzestrzeniała ponad polaną swój baldachim. Zakryła niebo i zamknęła cztery żywe stworzenia w kopule, której ściany powoli zaczęły się przesuwać ku środkowi. Zewsząd rozległ się cichy chichot, szepty i zawodzenie.
    Zapadł mrok. Jedynym źródłem światła były kryształopodobne twory, powstałe z posoki smoczycy. Rozrastały się sukcesywnie, świecąc szkarłatnym blaskiem. Od postaci Elayny również zdawała się bić delikatna, jasna poświata. Złowrogie szepty przybierały na sile, od ścian kopuły zaczęły się odrywać upiorne kształty.
    Czy tak miało skończyć się ich życie? Na obczyźnie, z dwiema niewinnymi ofiarami, w kłamstwie... Rossitiana nie widziała żadnej deski ratunku. Chociaż zawsze w jej sercu istniała iskra nadziei, tym razem zgasła.
   Z pozorów udawało im się wydostać z o wiele bardziej kryzysowych sytuacji, nawet z objęci samej Kostuchy. Nie raz, nie dwa. Przecież bywało gorzej, więc dlaczego to miałby być już koniec? Zawsze jedna miała dość mocy, by uratować drugą połowę swej duszy. Teraz Elayna była na wykończeniu, a Rossitiana nie miała pojęcia, jak walczyć przeciwko temu Złu, które zapragnęło pożreć ich esencje. Wchłonąć Moc, która płonęła w ich duszach.
    Nie.
    Nie może się poddać. Nie po tym, ile zdołały przetrwać.
    Rossitiana wzięła głęboki oddech i wyciągnęła swój miecz.
    Wyskoczyła z zarośli i pomknęła w kierunku ludzkich szczątków, z których wciąż wydobywała się wiązka mrocznej energii.
    - Na Siódmą, na mą duszę, na wszystkie Moce tego świata - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Zaklinam sie, że jeszcze nie spocznę! Nie dorwiesz mnie, skurwysynu!!!
    Coś w niej pękło. Oczy kobiety zapłonęły zielonym blaskiem, a dłoń, w której dzierżyła miecz, rozpaliła się ogniem tej samej barwy. Magiczna Moc, płynąca z głębi serca, wzmocniła siłę miecza. Wkładając w cios wszystkie swe siły, Rossitiana cięła z półpiruetu.
    Rozbłysk odrzucił ją na kilka metrów, złamana w połowie broń wyladowała kilka stóp dalej. Kobieta straciła przytomność.
    Moc jednak nie przestała płynąć. Raz wypuszczona, poniosła niczym ogier, który poczuł zew wolności. Połaczyła się z magią pochodzącą z duszy Elayny, spotęgowała ją dwukrotnie. Kryształy, które otaczały smoczycę, zaczęły rozrastać się w przerażającym tempie. Pokryły wszystkie istoty żywe, znajdujące się pod kopułą, tworząc barierę ochronną z krwi i Mocy.
    Chwilę później, w miejscu tej części lasu, pozostała tylko spalona ziemia.


____________
[ Od dawna ten rozdział oczekiwał, bym go ukończyła. Nieco bardziej opisowy, lecz emocjonujący. Przynajmniej mi towarzyszył podczas tworzenia ogrom emocji. Po wielu poprawkach i dopisaniu zakończenia, wreszcie mogę go opublikować. W ciągu paru dni sprawdzę drugą jego część, by w miarę potrzeby ją poprawić.
   Nareszcie!
   Tak, długo to trwało, ale niestety świat nie pozwalał mi powrócić do tego tutaj, mojego najdroższego. Zapomniałam trochę o tej części siebie... Chcę to naprawić. Potrzebuję tego oderwania się od życia. Czasem trzeba zwolnić, uciec gdzieś poza granice realności.
   Niemniej miłego czytania i zapraszam do pisania komentarzy!]