Traktat wiódł przez południowe pasmo gór Yiäle dość krętymi dolinami. Przecięty był w paru miejscach rozległymi kotlinami, otoczonymi wieńcem wyszczerbionych szczytów. Zazwyczaj mieściły się tam małe wioski, utrzymujące się z własnych upraw, łowów oraz handlu z przejeżdżającymi do Norninthoru karawanami kupieckimi.
Jednakże jedna wioska zamknęła swe drzwi przed wszystkimi. Nawet zbudowali dookoła palisadę i wynajęli własnego, średniej klasy maga. Przez te kilka tygodni od ostatniego napadu Czarnych Oczu na kolejną karawanę przestali być całkowicie bierni, kiedy coraz więcej żywych trupów przybywało, umierając w końcu na zamieszkanym przezeń terenie. Nikt nie chciał więcej służyć za grabarza dla nieznajomych, których zwłoki cuchnęły mroczną magią. Dlatego kiedy do ich bram zapukała pewna podejrzanie wyglądająca para, przez zasuwę w magicznie chronionych wrotach wyjrzała jedynie para rozjarzonych, martwych ślepi.
- Czego? - Głos zjawy był zachrypnięty i wionął chłodem.
Rossitiana przygarbiła się nieco, bardziej wspierając na zwykłym, drewnianym kosturze i niewykrywalnym ruchem zasłoniła płaszczem swą smukłą sylwetkę. Zdawać by się mogło, że młode rysy twarzy, pod wpływem iluzji, przybrały nieco zmarszczek, a w czarnych włosach pojawiło się kilka siwych pasm.
- Wraz ze sługą podróżuję w strony Norninthoru. Poszukujemy strawy po ciężkim dniu marszu. Proszę, przyjmijcie strudzonych wędrowców - powiedziała stłumionym głosem, pokornie wpatrując się w ziemię.
Zasuwa zatrzasnęła się.
- Jeśli chcesz przeżyć, rób co ci każę. Nie odzywaj się i udawaj bezmyślną bestię... Mergusie * - szepnęła w stronę hybrydy, posyłając w jego stronę ostre spojrzenie. Iskierek rozbawienia nie dało się jednak nie spostrzec. Całe szczęście, że chłopak nie rozumiał na tyle wspólnej mowy, by zrozumieć znaczenie swego nowego imienia.
Zasuwa zatrzasnęła się.
- Jeśli chcesz przeżyć, rób co ci każę. Nie odzywaj się i udawaj bezmyślną bestię... Mergusie * - szepnęła w stronę hybrydy, posyłając w jego stronę ostre spojrzenie. Iskierek rozbawienia nie dało się jednak nie spostrzec. Całe szczęście, że chłopak nie rozumiał na tyle wspólnej mowy, by zrozumieć znaczenie swego nowego imienia.
W końcu wrota uchyliły się, zapraszając do środka. Obydwie postacie weszły, a skrzydła zamknęły się tuż za nimi.
Nikt nie powitał przybyszy. Rossitiana czuła jednak na sobie wzrok kilku par oczu, czujnie ich obserwujących. Mimo tego rozejrzała się z uprzejmą ciekawością. Zdawać by się mogło, że wewnątrz wioska niewiele różniła się od innych, jedynie po środku, zamiast domu sołtysa, górowała nieznacznie przysadzista, pokraczna wieżyczka. Zapewne tam rezydował mag, pasożytujący na tych niewinnych ludziach. Tym może zajmie się później.
Znalazła jedyną gospodę, noszącą wyszukaną nazwę “Gospoda”.
” Tutejszym nie brakuje polotu i fantazji” ~ mruknęła Elayna na łączącej ich myślowej nici.
~” Nie oceniaj karczmy po szyldzie, może chociaż trunki mają dobre.”
“ Obyś się nie zdziwiła. Nie zapomnij, po co tu przyszłyśmy.”
~” Spokojnie, słońce. Jestem profesjonalistą” ~ odparła kobieta, wchodząc do środka.
Powitał ją blask paleniska, znajdującego się w centrum i zapach pieczonych kaczek. Kilka spojrzeń powędrowało w jej stronę, bez większego zainteresowania. Chociaż pusto nie było, wszyscy zdawali się być przygaszeni. Jedynie gdzieniegdzie rozbrzmiewały rozmowy, ktoś chrząknął i splunął, z drugiego końca rozległo się głośne beknięcie.
Rossitiana wzruszyła ramionami i podeszła do paleniska. Zdjęła jedną z kaczek i rzuciła ją Mergusowi, sama zaś podeszła do lady, za którą stała stara nimfa wodna, leniwie wycierając szklanki. Nieco kontrastowała z gawiedzią, chociaż lata jej świetności już dawno przeminęły. Na ciche chrząknięcie uniosła wodniste ślepia.
- W czym mogę pomóc? - zapytała znudzonym głosem.
- Nalej mi najlepszego trunku, jaki masz. I dolicz tamtą... tamte dwie kaczki - skinęła głową w kierunku swego towarzysza, siedzącego w kącie i powoli konsumującego mięsiwo.
Nimfa zaszczyciła go beznamiętnym spojrzeniem, po czym kucnęła pod ladą. Wyciągnęła dziwnie wygiętą karafkę, poskręcaną i powywijaną w różne strony. Otworzyła ją, naciskając ukryty mechanizm, po czym bulgocząc coś pod nosem przelała płyn do szklanicy. Kolor napoju zmieniał się wraz z każdym pokonanym zakrętem naczynia, od szlachetnych granatów, poprzez zgniłą zieleń, po brudny pomarańczowy. Gdy znalazł się w szklance, przybrał dostojną barwę dorodnej śliwki. Spleśniałej, trzeba dodać, ponieważ pływały w nim podejrzane, srebrne okruchy. Barmanka po raz kolejny sięgnęła pod blat i wyjęła czysty spirytus, którego dolała, aby zachować proporcje po pół. Kiedy skończyła, podsunęła gotowy trunek pod nos Rossitiany, po czym uśmiechnęła się krzywo.
- Sączy się - mruknęła, a gdy zobaczyła minę kobiety, zaśmiała się skrzekliwie. - Lepiej się posłuchaj. Niewielu przetrwało do końca.
~Ely, sprawdzisz, czy to jest bezpieczne?
Czarnowłosa poczuła, jak prezencja smoczycy przejmuje jej ciało, by bladą dłonią sięgnąć po naczynie i zaciągnąć się zapachem.
~"Próbujesz na własne ryzyko. Powiem tylko, że intencje twórcy nie były złe" ~ zachichotała, pozostając już tylko zaledwie częścią świadomości przy przyjaciółce, zajęta najwyraźniej swoimi sprawami.
Rossie wzruszyła więc ramionami i pociągnęła mały łyczek napoju.
Nikt nie powitał przybyszy. Rossitiana czuła jednak na sobie wzrok kilku par oczu, czujnie ich obserwujących. Mimo tego rozejrzała się z uprzejmą ciekawością. Zdawać by się mogło, że wewnątrz wioska niewiele różniła się od innych, jedynie po środku, zamiast domu sołtysa, górowała nieznacznie przysadzista, pokraczna wieżyczka. Zapewne tam rezydował mag, pasożytujący na tych niewinnych ludziach. Tym może zajmie się później.
Znalazła jedyną gospodę, noszącą wyszukaną nazwę “Gospoda”.
” Tutejszym nie brakuje polotu i fantazji” ~ mruknęła Elayna na łączącej ich myślowej nici.
~” Nie oceniaj karczmy po szyldzie, może chociaż trunki mają dobre.”
“ Obyś się nie zdziwiła. Nie zapomnij, po co tu przyszłyśmy.”
~” Spokojnie, słońce. Jestem profesjonalistą” ~ odparła kobieta, wchodząc do środka.
Powitał ją blask paleniska, znajdującego się w centrum i zapach pieczonych kaczek. Kilka spojrzeń powędrowało w jej stronę, bez większego zainteresowania. Chociaż pusto nie było, wszyscy zdawali się być przygaszeni. Jedynie gdzieniegdzie rozbrzmiewały rozmowy, ktoś chrząknął i splunął, z drugiego końca rozległo się głośne beknięcie.
Rossitiana wzruszyła ramionami i podeszła do paleniska. Zdjęła jedną z kaczek i rzuciła ją Mergusowi, sama zaś podeszła do lady, za którą stała stara nimfa wodna, leniwie wycierając szklanki. Nieco kontrastowała z gawiedzią, chociaż lata jej świetności już dawno przeminęły. Na ciche chrząknięcie uniosła wodniste ślepia.
- W czym mogę pomóc? - zapytała znudzonym głosem.
- Nalej mi najlepszego trunku, jaki masz. I dolicz tamtą... tamte dwie kaczki - skinęła głową w kierunku swego towarzysza, siedzącego w kącie i powoli konsumującego mięsiwo.
Nimfa zaszczyciła go beznamiętnym spojrzeniem, po czym kucnęła pod ladą. Wyciągnęła dziwnie wygiętą karafkę, poskręcaną i powywijaną w różne strony. Otworzyła ją, naciskając ukryty mechanizm, po czym bulgocząc coś pod nosem przelała płyn do szklanicy. Kolor napoju zmieniał się wraz z każdym pokonanym zakrętem naczynia, od szlachetnych granatów, poprzez zgniłą zieleń, po brudny pomarańczowy. Gdy znalazł się w szklance, przybrał dostojną barwę dorodnej śliwki. Spleśniałej, trzeba dodać, ponieważ pływały w nim podejrzane, srebrne okruchy. Barmanka po raz kolejny sięgnęła pod blat i wyjęła czysty spirytus, którego dolała, aby zachować proporcje po pół. Kiedy skończyła, podsunęła gotowy trunek pod nos Rossitiany, po czym uśmiechnęła się krzywo.
- Sączy się - mruknęła, a gdy zobaczyła minę kobiety, zaśmiała się skrzekliwie. - Lepiej się posłuchaj. Niewielu przetrwało do końca.
~Ely, sprawdzisz, czy to jest bezpieczne?
Czarnowłosa poczuła, jak prezencja smoczycy przejmuje jej ciało, by bladą dłonią sięgnąć po naczynie i zaciągnąć się zapachem.
~"Próbujesz na własne ryzyko. Powiem tylko, że intencje twórcy nie były złe" ~ zachichotała, pozostając już tylko zaledwie częścią świadomości przy przyjaciółce, zajęta najwyraźniej swoimi sprawami.
Rossie wzruszyła więc ramionami i pociągnęła mały łyczek napoju.
***
W tym samym czasie Elayna krążyła nad pobliskim lasem. Wypatrzyła piękne stadko parzystokopytnych, spokojnie pasących się na pasie zieleni pozbawionym drzew. Oblizała się; już od dawna czuła ssącą pustkę w żołądku. Zmrużyła ślepia i zniżyła się, zataczając szerokie okręgi. Kiedy zwierzęta uświadomiły sobie jakimś nieznanym, szóstym zmysłem obecność drapieżnika, spanikowane zerwały się do szaleńczej ucieczki. Fioletowa spikowała ostro i chwyciła z łatwością w pazury dorodną łanię, wyhamowując skrzydłami. Przebiła ją na wylot; pobratymcy ofiary usłyszeli jedynie pojedynczy, głośny kwik, zanim smoczyca poderwała się znów i z zadziwiającą gracją schwytała kolejną ofiarę. Złożyła ją przy poprzedniej i usadowiła wygodnie, rozpoczynając konsumpcję. Po posiłku usnęła w cieniu na brzegu polany.
Nie nacieszyła się długo chwilą odpoczynku. Zbudziło ją uczucie niepokoju, sączące się w umysł powoli, acz bezwzględnie niczym śmiercionośny jad. Uchyliła powoli jedno ślepię, na tyle, by ujrzeć postać nieboszczyka, sunącego majestatycznie brzegiem przeciwległego krańca polany. Z zaskoczenia aż otworzyła drugie oko i przyjrzała się postaci, aż nazbyt ruchliwej jak na swój stan. Oczy lśniły obłąkańczo we wciąż ociekającej krwią czaszce, pozbawionej twarzy, a zżółknięte zęby uśmiechały się śmiertelnie poważnie. Wszystkie kończyny miał w jakiś sposób zdeformowane, na kształt niewypalonej glinianej figurki, którą ktoś niechcący strącił ze stołu. Rozszarpane ubrania przesiąknięte były posoką i błotem, lecz pomiędzy dziurami dostrzec można było zwisające smętnie jak opadła draperia pasmo jelita cienkiego.
Kreatura musiała wreszcie zauważyć odpoczywającą bestię, gdyż załkała i ruszyła w jej stronę. Elayna sięgnęła macką umysłu w jej stronę. Odkrycie, którego dokonała już na wstępie, było niepokojące. Bariery chroniące niegdyś ludzki umysł zostały doszczętnie zniszczone, czuła się, jakby wkraczała do miasta spenetrowanego przez brutalnych najeźdźców. Sam umysł doznał licznych uszkodzeń, był po prostu rozszarpany. Pozostały tylko zgliszcza. Sięgnęła głębiej i dostrzegła w tej nędznej istocie jeszcze iskierkę życia, schowaną pod gruzami. Podtrzymywana była przez kokon upleciony z cieniutkich, niemalże przezroczystych, acz mocnych czarnych nici. Nici łączyły niedoszłego nieboszczyka ze światem żywych, chociaż same cuchnęły magią z Zaświatów. Smoczyca ostrożnie się zbliżyła i zaczęła wspinać się wzdłuż niej jak najdelikatniej, by pozostać niewykrytą.
Nagle coś ją odepchnęło. Nici niczym wijące macki rozplątały się, uderzając we wszystko dookoła. Fioletowołuska natychmiastowo wzmocniła swą ochronę, starając uniknąć się rozszalałej obcej mocy, jednocześnie wycofując się z umysłu umarlaka. Poczuła jednak palący ból, gdy mroczna siła musnęła ją delikatnie, zanim zdążyła się zabezpieczyć. Teraz silne uderzenia nie dawały jej spokoju, pragnąc naruszyć ochronną tarczę. Uciekła, kiedy ze zgliszczy pozostał już jedynie pył.
Zabrało jej tchu, kiedy powróciła. Pulsujący ból odezwał się w jednym punkcie tuż pod czaszką. Odetchnęła głęboko, starając się go przezwyciężyć.
-"Mało brakowało" - mruknęła sama do siebie i westchnęła z ulgą.
Wreszcie wstała i podeszła do nieruchomego ludzkiego truchła. Trąciła je łapą, niby upewniając się, iż się nie poruszy. Tak naprawdę obejrzała go dokładniej, odkrywając nie tylko rany cięte, co szarpane, zadane zapewne przez kły i pazury. Było to dość niespotykane połączenie, jakby wpierw został pokaleczony bronią białą, a następnie rzucony bestiom, by się nim zabawiły. Z pewnością zadawanie mu tych wszystkich ran, bólu doprowadzającego do szaleństwa, sprawiło komuś przyjemność. To było widać.
-" Obrzydliwe. Trzeba jak najszybciej dojść do źródła. Mam już dość umarlaków." - Westchnęła sama do siebie.
Ostrożnie go powąchała, a gdy nie wyczuła żadnego podejrzanego zapachu, polizała czubkiem języka przez całą długość i posmakowała. Nic. Przez dłuższy czas nic się nie działo. Żadnego pieczenia, goryczy, zwykły smak ludzkiego truchła. Zrobiła minę godną skazańca i zaczęła go konsumować.
Nie jej wina, że smoczy żołądek niweluje wszelkie zaklęcia. Teraz już z pewnością nie powstanie ponownie, by dręczyć okolicznych mieszkańców.
***
Rossitiana obudziła się w małym pokoiku, w którym ledwo mieściło się proste łóżko, stolik z krzesłem i szafa z lustrem. Zmrużyła oczy, zranione przez zbyt jasne światło dnia. Musiał być już poranek.
- Co? - jęknęła, starając się unieść na łokciach. Szybko się jednak poddała, ponownie zamykając powieki.
Wszystko zdawało się być przejaskrawione. Kolory, światło. Spokojny oddech śpiącej obok półnagiej ślicznotki podobny był do pracy wielkich miechów, jakich używają kowale. Świst powietrza wciąganego przez Mergusa był niczym powiew wichury. Hybryda najwidoczniej spała skulona za drzwiami, pilnując, by nikt niechciany nie wszedł do środka i nie przeszkadzał.
Ponownie jęknęła. Kakofonia dźwięków szybko przyprawiła ją o ból głowy.
- Znowu niewiele pamiętam - mruknęła do siebie z niesmakiem.
Usłyszała, jak dziewczyna obok przekręca się, wciągając głębszy wdech. Prawdopodobnie się przebudziła.
- A szkoda, kocie. Taką noc warto pamiętać - odezwała się szeptem rudowłosa, przesuwając czule dłonią po ramieniu Ross. - Najpierw te wybryki na dole, a jak wylądowałyśmy tutaj... - urwała i zaśmiała się lekko.
- To chyba była długa noc. Szczerze mówiąc, nie wiem jak tutaj wylądowałyśmy. Pamiętam, jak przysiadłaś się do mnie i zaczęłyśmy rozmawiać. Jakąś bójkę z kilkoma typami. I chyba znowu wygłaszałam jakiś sprośny poemat? - Rzuciła towarzyszce pytające spojrzenie. Ta potwierdziła niestety skinieniem głowy i tłumionym śmiechem. - No tak. Nie nowość. A później, gdy już się tu znalazłyśmy... Hmm.
Zamruczała, przysuwając się do kochanki i obejmując ją ramieniem. Pogładziła dziewczynę po policzku, wpatrując w szmaragdowe oczęta. Zdecydowanie miała dobry gust, nawet będąc pod wpływem. Pocałowała ją w nos, następnie w policzek i wreszcie wargami odnalazła jej miękkie usta, dłonią wędrując w dół jej pleców.
Nagle zamarła. Nawet pocałunki Rayi w szyję nie zdobyły większego zainteresowania kobiety, nawet jej dotyk.
- Co do jasnej cholery... - wyksztusiła Ross, zrywając się z łóżka.
Stanęła naga przed brudnym lustrem i jęknęła zrezygnowana. Patrzyło na nią niewyraźne odbicie szczupłej, czarnowłosej kobiety o bladej cerze, jednak coś nowego pojawiło się w jej wyglądzie. Zwykłe, lekko spiczaste uszy zniknęły, a zamiast nich, nieco wyżej, pojawiły się zgrabne kocie uszka. Dotknęła ich delikatnie palcami. Były jak najbardziej realne. Odwróciła się prędko i potwierdziła swoje obawy.
Z miejsca, gdzie znajdowała się kość ogonowa, wyrósł smukły koci ogon, barwy kruczych piór. Dotknęła aksamitnego futerka, poruszyła nim, uszczypnęła go. To wszystko tylko potwierdziło jego prawdziwość. Wreszcie zrozumiała, skąd te nagle wyostrzone zmysły.
Posłała Rayi skonsternowane spojrzenie.
- Jak?
- Naprawdę nie pamiętasz? - Dziewczyna uniosła lekko brew. - Kolorowy specyfik starej Eleanor, jeśli wypije się odpowiednią ilość, wyciąga naszą zwierzęcą naturę, kotku. Tobie najwyraźniej bardzo posmakował, cały flakon w siebie wlałaś... Może dlatego tak się zmieniasz? - Zachichotała.
- Jak się zmieniam?
- Byłaś już wilkiem, teraz jesteś kotem... Drapieżnie. - Puściła jej oczko. - Ciekawa jestem, co przyjdzie później. Widziałam kiedyś mężczyznę, który wylądował jako wieprz pod którymś z obrzyganych stołów. Cóż, mam nadzieję, że ciebie to nie spotka. Chociaż, to byłoby zabawne...
- Ja ci dam zabawne. Lepiej nie zadzieraj z rozdrażnionym kotem - odparła Rossie, uśmiechając się zadziornie. Przeciągnęła się, po czym powoli wróciła do łóżka i pochyliła się nad płomiennowłosą. Później będzie się zamartwiać zaistniałą sytuacją. - Koty lubią się mścić.
Dodała i pochyliła się, by ją pocałować. Delikatnie musnęła jej usta koniuszkiem języka i odsunęła się lekko, by ujrzeć pragnienie błyszczące w zielonych oczętach. Uśmiechnęła się leciutko, po czym ponownie się schyliła, by dać jej to, czego wyczekiwała. Dłoń Rossitiany rozpoczęła powolną wędrówkę po ciele kochanki; poczuła, jak Raya wygina się lekko pod tym dotykiem.
Ponownie oddały się cielesnej przyjemności. Była to jedna z nielicznych rzeczy, które pozwalały zapomnieć o problemach codzienności. Zapomnieć o całym bagnie, które otaczało je zewsząd, przepełnione odorem rozkładu. Poczuć się na chwilę beztrosko, zachwycić doskonałością kobiecego ciała, miękkością skóry, ciepłem drugiej osoby. Krew, płynąca szybciej w żyłach i przyspieszone bicie serca... Przypominały Rossitianie, że wciąż żyje. Że nie jest jedynie bezduszną skorupą, przemierzającą świat i tępiącą plugastwo, które się po nim rozsiało.
Chociaż nie dała tego po sobie poznać, Raya oddała jej wtedy całą siebie. Ta kobieta... Była niczym świetlik podczas bezgwiezdnej nocy. Po raz pierwszy od dawna poczuła się bezpiecznie w czyichś ramionach, po raz pierwszy od lat ktoś przerwał na chwilę dławiącą samotność, która powoli uśmierciła dziecinną naiwność i wiarę w świat. Zakorzeniła się w duszy i rozpościerała w niej powoli swe zatrute macki. Zatraciła się w niezwykłym pięknie melodii serca, którego nie będzie musiała zatrzymać na wieczność. Póki mogła, rozkoszowała się tymi chwilami.
Nieubłaganie zbliżał się świt.
[ Nareszcie pojawił się nowy rozdział. Powoli się rozkręcam, a przynajmniej taką mam nadzieję. W kolejnym podkręcę nieco tempo wydarzeń. A tymczasem zachęcam do komentowania, przyda się każda opinia i krytyka.
Miłego czytania. ]
W tym samym czasie Elayna krążyła nad pobliskim lasem. Wypatrzyła piękne stadko parzystokopytnych, spokojnie pasących się na pasie zieleni pozbawionym drzew. Oblizała się; już od dawna czuła ssącą pustkę w żołądku. Zmrużyła ślepia i zniżyła się, zataczając szerokie okręgi. Kiedy zwierzęta uświadomiły sobie jakimś nieznanym, szóstym zmysłem obecność drapieżnika, spanikowane zerwały się do szaleńczej ucieczki. Fioletowa spikowała ostro i chwyciła z łatwością w pazury dorodną łanię, wyhamowując skrzydłami. Przebiła ją na wylot; pobratymcy ofiary usłyszeli jedynie pojedynczy, głośny kwik, zanim smoczyca poderwała się znów i z zadziwiającą gracją schwytała kolejną ofiarę. Złożyła ją przy poprzedniej i usadowiła wygodnie, rozpoczynając konsumpcję. Po posiłku usnęła w cieniu na brzegu polany.
Nie nacieszyła się długo chwilą odpoczynku. Zbudziło ją uczucie niepokoju, sączące się w umysł powoli, acz bezwzględnie niczym śmiercionośny jad. Uchyliła powoli jedno ślepię, na tyle, by ujrzeć postać nieboszczyka, sunącego majestatycznie brzegiem przeciwległego krańca polany. Z zaskoczenia aż otworzyła drugie oko i przyjrzała się postaci, aż nazbyt ruchliwej jak na swój stan. Oczy lśniły obłąkańczo we wciąż ociekającej krwią czaszce, pozbawionej twarzy, a zżółknięte zęby uśmiechały się śmiertelnie poważnie. Wszystkie kończyny miał w jakiś sposób zdeformowane, na kształt niewypalonej glinianej figurki, którą ktoś niechcący strącił ze stołu. Rozszarpane ubrania przesiąknięte były posoką i błotem, lecz pomiędzy dziurami dostrzec można było zwisające smętnie jak opadła draperia pasmo jelita cienkiego.
Kreatura musiała wreszcie zauważyć odpoczywającą bestię, gdyż załkała i ruszyła w jej stronę. Elayna sięgnęła macką umysłu w jej stronę. Odkrycie, którego dokonała już na wstępie, było niepokojące. Bariery chroniące niegdyś ludzki umysł zostały doszczętnie zniszczone, czuła się, jakby wkraczała do miasta spenetrowanego przez brutalnych najeźdźców. Sam umysł doznał licznych uszkodzeń, był po prostu rozszarpany. Pozostały tylko zgliszcza. Sięgnęła głębiej i dostrzegła w tej nędznej istocie jeszcze iskierkę życia, schowaną pod gruzami. Podtrzymywana była przez kokon upleciony z cieniutkich, niemalże przezroczystych, acz mocnych czarnych nici. Nici łączyły niedoszłego nieboszczyka ze światem żywych, chociaż same cuchnęły magią z Zaświatów. Smoczyca ostrożnie się zbliżyła i zaczęła wspinać się wzdłuż niej jak najdelikatniej, by pozostać niewykrytą.
Nagle coś ją odepchnęło. Nici niczym wijące macki rozplątały się, uderzając we wszystko dookoła. Fioletowołuska natychmiastowo wzmocniła swą ochronę, starając uniknąć się rozszalałej obcej mocy, jednocześnie wycofując się z umysłu umarlaka. Poczuła jednak palący ból, gdy mroczna siła musnęła ją delikatnie, zanim zdążyła się zabezpieczyć. Teraz silne uderzenia nie dawały jej spokoju, pragnąc naruszyć ochronną tarczę. Uciekła, kiedy ze zgliszczy pozostał już jedynie pył.
Zabrało jej tchu, kiedy powróciła. Pulsujący ból odezwał się w jednym punkcie tuż pod czaszką. Odetchnęła głęboko, starając się go przezwyciężyć.
-"Mało brakowało" - mruknęła sama do siebie i westchnęła z ulgą.
Wreszcie wstała i podeszła do nieruchomego ludzkiego truchła. Trąciła je łapą, niby upewniając się, iż się nie poruszy. Tak naprawdę obejrzała go dokładniej, odkrywając nie tylko rany cięte, co szarpane, zadane zapewne przez kły i pazury. Było to dość niespotykane połączenie, jakby wpierw został pokaleczony bronią białą, a następnie rzucony bestiom, by się nim zabawiły. Z pewnością zadawanie mu tych wszystkich ran, bólu doprowadzającego do szaleństwa, sprawiło komuś przyjemność. To było widać.
-" Obrzydliwe. Trzeba jak najszybciej dojść do źródła. Mam już dość umarlaków." - Westchnęła sama do siebie.
Ostrożnie go powąchała, a gdy nie wyczuła żadnego podejrzanego zapachu, polizała czubkiem języka przez całą długość i posmakowała. Nic. Przez dłuższy czas nic się nie działo. Żadnego pieczenia, goryczy, zwykły smak ludzkiego truchła. Zrobiła minę godną skazańca i zaczęła go konsumować.
Nie jej wina, że smoczy żołądek niweluje wszelkie zaklęcia. Teraz już z pewnością nie powstanie ponownie, by dręczyć okolicznych mieszkańców.
***
Rossitiana obudziła się w małym pokoiku, w którym ledwo mieściło się proste łóżko, stolik z krzesłem i szafa z lustrem. Zmrużyła oczy, zranione przez zbyt jasne światło dnia. Musiał być już poranek.
- Co? - jęknęła, starając się unieść na łokciach. Szybko się jednak poddała, ponownie zamykając powieki.
Wszystko zdawało się być przejaskrawione. Kolory, światło. Spokojny oddech śpiącej obok półnagiej ślicznotki podobny był do pracy wielkich miechów, jakich używają kowale. Świst powietrza wciąganego przez Mergusa był niczym powiew wichury. Hybryda najwidoczniej spała skulona za drzwiami, pilnując, by nikt niechciany nie wszedł do środka i nie przeszkadzał.
Ponownie jęknęła. Kakofonia dźwięków szybko przyprawiła ją o ból głowy.
- Znowu niewiele pamiętam - mruknęła do siebie z niesmakiem.
Usłyszała, jak dziewczyna obok przekręca się, wciągając głębszy wdech. Prawdopodobnie się przebudziła.
- A szkoda, kocie. Taką noc warto pamiętać - odezwała się szeptem rudowłosa, przesuwając czule dłonią po ramieniu Ross. - Najpierw te wybryki na dole, a jak wylądowałyśmy tutaj... - urwała i zaśmiała się lekko.
- To chyba była długa noc. Szczerze mówiąc, nie wiem jak tutaj wylądowałyśmy. Pamiętam, jak przysiadłaś się do mnie i zaczęłyśmy rozmawiać. Jakąś bójkę z kilkoma typami. I chyba znowu wygłaszałam jakiś sprośny poemat? - Rzuciła towarzyszce pytające spojrzenie. Ta potwierdziła niestety skinieniem głowy i tłumionym śmiechem. - No tak. Nie nowość. A później, gdy już się tu znalazłyśmy... Hmm.
Zamruczała, przysuwając się do kochanki i obejmując ją ramieniem. Pogładziła dziewczynę po policzku, wpatrując w szmaragdowe oczęta. Zdecydowanie miała dobry gust, nawet będąc pod wpływem. Pocałowała ją w nos, następnie w policzek i wreszcie wargami odnalazła jej miękkie usta, dłonią wędrując w dół jej pleców.
Nagle zamarła. Nawet pocałunki Rayi w szyję nie zdobyły większego zainteresowania kobiety, nawet jej dotyk.
- Co do jasnej cholery... - wyksztusiła Ross, zrywając się z łóżka.
Stanęła naga przed brudnym lustrem i jęknęła zrezygnowana. Patrzyło na nią niewyraźne odbicie szczupłej, czarnowłosej kobiety o bladej cerze, jednak coś nowego pojawiło się w jej wyglądzie. Zwykłe, lekko spiczaste uszy zniknęły, a zamiast nich, nieco wyżej, pojawiły się zgrabne kocie uszka. Dotknęła ich delikatnie palcami. Były jak najbardziej realne. Odwróciła się prędko i potwierdziła swoje obawy.
Z miejsca, gdzie znajdowała się kość ogonowa, wyrósł smukły koci ogon, barwy kruczych piór. Dotknęła aksamitnego futerka, poruszyła nim, uszczypnęła go. To wszystko tylko potwierdziło jego prawdziwość. Wreszcie zrozumiała, skąd te nagle wyostrzone zmysły.
Posłała Rayi skonsternowane spojrzenie.
- Jak?
- Naprawdę nie pamiętasz? - Dziewczyna uniosła lekko brew. - Kolorowy specyfik starej Eleanor, jeśli wypije się odpowiednią ilość, wyciąga naszą zwierzęcą naturę, kotku. Tobie najwyraźniej bardzo posmakował, cały flakon w siebie wlałaś... Może dlatego tak się zmieniasz? - Zachichotała.
- Jak się zmieniam?
- Byłaś już wilkiem, teraz jesteś kotem... Drapieżnie. - Puściła jej oczko. - Ciekawa jestem, co przyjdzie później. Widziałam kiedyś mężczyznę, który wylądował jako wieprz pod którymś z obrzyganych stołów. Cóż, mam nadzieję, że ciebie to nie spotka. Chociaż, to byłoby zabawne...
- Ja ci dam zabawne. Lepiej nie zadzieraj z rozdrażnionym kotem - odparła Rossie, uśmiechając się zadziornie. Przeciągnęła się, po czym powoli wróciła do łóżka i pochyliła się nad płomiennowłosą. Później będzie się zamartwiać zaistniałą sytuacją. - Koty lubią się mścić.
Dodała i pochyliła się, by ją pocałować. Delikatnie musnęła jej usta koniuszkiem języka i odsunęła się lekko, by ujrzeć pragnienie błyszczące w zielonych oczętach. Uśmiechnęła się leciutko, po czym ponownie się schyliła, by dać jej to, czego wyczekiwała. Dłoń Rossitiany rozpoczęła powolną wędrówkę po ciele kochanki; poczuła, jak Raya wygina się lekko pod tym dotykiem.
Ponownie oddały się cielesnej przyjemności. Była to jedna z nielicznych rzeczy, które pozwalały zapomnieć o problemach codzienności. Zapomnieć o całym bagnie, które otaczało je zewsząd, przepełnione odorem rozkładu. Poczuć się na chwilę beztrosko, zachwycić doskonałością kobiecego ciała, miękkością skóry, ciepłem drugiej osoby. Krew, płynąca szybciej w żyłach i przyspieszone bicie serca... Przypominały Rossitianie, że wciąż żyje. Że nie jest jedynie bezduszną skorupą, przemierzającą świat i tępiącą plugastwo, które się po nim rozsiało.
Chociaż nie dała tego po sobie poznać, Raya oddała jej wtedy całą siebie. Ta kobieta... Była niczym świetlik podczas bezgwiezdnej nocy. Po raz pierwszy od dawna poczuła się bezpiecznie w czyichś ramionach, po raz pierwszy od lat ktoś przerwał na chwilę dławiącą samotność, która powoli uśmierciła dziecinną naiwność i wiarę w świat. Zakorzeniła się w duszy i rozpościerała w niej powoli swe zatrute macki. Zatraciła się w niezwykłym pięknie melodii serca, którego nie będzie musiała zatrzymać na wieczność. Póki mogła, rozkoszowała się tymi chwilami.
Nieubłaganie zbliżał się świt.
[ Nareszcie pojawił się nowy rozdział. Powoli się rozkręcam, a przynajmniej taką mam nadzieję. W kolejnym podkręcę nieco tempo wydarzeń. A tymczasem zachęcam do komentowania, przyda się każda opinia i krytyka.
Miłego czytania. ]
Czekam na dalszy rozwój akcji, dalej Twoje opisy mnie zachwycają, a główna bohaterka jest bardzo ciekawa ! Liczę, że kolejne rozdziały pojawią się jak najszybciej ♥ /Shizuru
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo! Naprawdę cieszy mnie, że Ci się podoba <3. I oby tak pozostało. Postaram się, żeby rozdział pojawiał się minimum raz na miesiąc, w porywach chęci nawet dwa.
Usuń